Czy to źle, że związki rozczarowują?
Kobiety od wieków żyją w przekonaniu, że rodzina jest podstawowym źródłem szczęścia, sensu i poczucia spełnienia. Wielu udaje się ją założyć, a nawet dobrze w niej się czuć. Ale nie wszystkim i nie przez cały czas.
Dbanie o innych nie jest altruizmem. Zwykle chcemy czegoś w zamian. Skoro my dajemy, to chcemy, by inni nam oddali. Często popełniamy ten błąd, że dajemy innym to, co same chciałybyśmy dostać i oczekujemy, że to zauważą i oddadzą nam tym samym. To taka gra: „Nie powiem, bo masz się domyślić, ale Ci pokażę”.
Nie robiłam badań statystycznych na ten temat, więc nie wiem, na ile jest to skuteczne, ale z mojego doświadczenia psychoterapeuty wiele wskazuje na to, że ta gra nie działa dobrze i coś w niej jednak szwankuje.
Skąd bierze się to oczekiwanie, że inni się domyślą i dadzą to, czego potrzebujemy. Widzę 3 podstawowe źródła:
- Proszenie o coś, naraża na zranienie. Prosząc, odsłaniamy się, pokazujemy naszą wrażliwość i potrzebę. Gdy zostajemy zignorowani – przeżywamy ból odrzucenia.
- Oczekiwanie, że ktoś się domyśli, to cofanie się do dzieciństwa i próba doświadczenia korekcyjnej sytuacji, że rodzic – czyli ten, który daje, kocha nas i ma mnóstwo empatii – będzie wiedzieć, czego potrzebujemy, i właśnie to nam da.
- Same nie wiemy, czego potrzebujemy, bo nie przeszłyśmy treningu, który by nam pomógł to zrozumieć. A dziś nie chcemy wykonać tego wysiłku, żeby sprawdzić i spytać siebie, bo to trudne i pracochłonne. Zrzucamy to na innych, bo tak łatwiej, i wracamy do punktu 2.
Wiele poradników, coachów i innych mentorów daje nam proste rady: „Chcesz być szczęśliwa – weź sprawy w swoje ręce. Chcesz czuć się spełniona – dopuść spełnienie do siebie”. Mają rację i w uproszczony sposób przekazują to, co rzeczywiście jest rozwiązaniem. Tylko dlaczego tak trudno to wprowadzić w życie?
Żeby siebie rozumieć i poznać, człowiek musi przyjąć tezę, że jest bardziej skomplikowany niż mu się wydaje. Trzeba zacząć zauważać w sobie różne złożoności, wewnętrzne osoby / podosobowości / aspekty. Jedną z nich jest tzw. Dziecko Wewnętrzne (dalej DZW). Często utrudnia nam ono wprowadzenie w życie wszystkich mądrych porad i zaleceń. To część w nas, która przeżywa emocje i chce, by były one dostrzeżone i zaopiekowane. Ale kto ma to zrobić? Oczywiście nasz Wewnętrzny Rodzic. Jeżeli go nie mamy albo działa on jedynie dla dobra innych osób (kiedy komuś matkujemy), to nasze DZW będzie szukać rodzica na zewnątrz – w partnerze, zamiast dorosłego, z którym można współpracować, zacznie doszukiwać się opiekuna, który zauważy nasze potrzeby, spełni je i nie będzie oczekiwać niczego w zamian. Większość kobiet i mężczyzn to przechodzi, ale nie wszystkim udaje się z tego wyjść. Dlatego związki nas rozczarowują, frustrują i złoszczą. Ale czy to źle? Nie sądzę. To właśnie frustracja i rozczarowanie są bodźcem do naszego wewnętrznego wzrostu. Jeżeli jednak tego nie wiemy, to zatrzymujemy się na narzekaniu, zamiast zrozumieć potencjał, jaki stoi za tą sytuacją.
A może potrzebujemy nauczyć się zauważać i rozpoznawać własne potrzeby, obserwować siebie i swoje emocje. Nauczyć się korzystać z rozczarowania i dostrzegać w tym potencjał. Nie ma prostych recept. Trzeba włożyć w to wysiłek. Chcesz porozumiewać się w innym języku – musisz się go nauczyć. Chcesz być szczęśliwa i czuć się ze sobą dobrze niezależnie od okoliczności – musisz się siebie nauczyć. To piękna przygoda.