„Ponieważ nie patrzymy do wewnątrz, mamy niewielkie pojęcie o tym, kim naprawdę jesteśmy” Cz.1 Co to jest System Wewnętrznej Rodziny i na czym polega różnorodność umysłu?

„Ponieważ nie patrzymy do wewnątrz, mamy niewielkie

pojęcie o tym, kim naprawdę jesteśmy”

R. Schwartz

Cz.1 Co to jest System Wewnętrznej Rodziny i na czym polega różnorodność umysłu?

 

SWR – System Wewnętrznej Rodziny to metoda stworzona przez dr. psychologii Richarda Schwartza specjalizującego się w systemowej terapii rodzin. Przeniósł on rozumienie procesów zachodzących w systemie rodzinnym na wnętrze człowieka i pokazał, że możemy rozumieć nasze funkcjonowanie podobnie do tego, jak rozumiemy to, co dzieje się w naszych zewnętrznych rodzinach. Członkowie rodziny tworzą system wzajemnych interakcji, uzupełniają się, zastępują, rywalizują ze sobą (uważając się za ważniejszych), próbują kontrolować innych. To samo dzieje się w naszym wnętrzu, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nasz system wewnętrzny zawsze dąży do równowagi a poszczególne części biorą na siebie zadania, żeby ta równowaga zaistniała. Jak to się dzieje i jak rozpoznać członków naszej wewnętrznej rodziny oraz czym, w takim razie, jest nasze JA napiszę poniżej.

To, co nazywamy myśleniem, jest często właśnie wewnętrznym dialogiem różnych części w nas. Np. myślimy: „jakaś część mnie chce kontynuować tę znajomość, ale z drugiej strony mam pewne obawy”. Stosując teorię SWR możemy to zrozumieć tak, że w sprawie czy kontynuować znajomość odzywają się w nas 2 różne części, jakby 2 różnych ludzi, z różną opinią, różnym doświadczeniem i różnym zadaniem dla naszego systemu.

Zadaniem pierwszej części może być dbanie o to, byśmy nigdy nie zostali sami, żeby inni nas lubili i żebyśmy zawsze mieli towarzystwo. Dlatego chce ona za wszelką cenę kontynuować tę znajomość, mimo że może się to nie podobać innej naszej części. Druga część, ta co nosi w sobie lęk, może mieć za zadanie chronić nas przed zranieniem ze strony innych ludzi i dlatego ma ona wątpliwości, co do znajomości, w której nie czujemy się dobrze i swobodnie.

Gdy zagłębimy się w sobie i pozwolimy naszym myślom płynąć, nie wiadomo, co z tego wyniknie, jaką decyzję podejmiemy. To będzie zależeć od tego, z którą częścią się zidentyfikujemy, tzn. uznamy ją za nasze JA i będziemy postępować zgodnie z jej intencją i zadaniem, które wypełnia ona dla naszego systemu.

Gdy druga część, ta, której nie uwzględniliśmy, będzie jednak odzywać się co jakiś czas w nas również, spowoduje to wewnętrzny chaos, bo ją także uznawać będziemy za swoje Ja. Możemy wtedy pomyśleć o sobie, że jesteśmy tacy chwiejni, czy niestabilni emocjonalnie, że powinniśmy być bardziej jednoznaczni, czy jacyś. To będzie głos krytyczny innej naszej części, której zadaniem może być np. dbanie o to, byśmy nie wyróżniali się z tłumu (czyli byli normalni, zrównoważeni) i dzięki temu nie narazili się na ostracyzm. Jej opinia o nas, będzie powodować w nas uczucia, które mogą zalać cały nasz system tak, że możemy nie czuć się ze sobą dobrze. Części mają takie możliwości. Gdy zalewają nas swoimi uczuciami tracimy dystans i nie widzimy, że to co przeżywamy, jest uczuciami i poglądami jednej z naszych części a nie całości nas.

W terapii SWR uznaje się więc, że wszyscy mamy części. Są to aspekty naszej osobowości, jakby takie nasze podosobowości, z którymi się rodzimy i które w ciągu naszego życia biorą na siebie zadania, wykonując je w momentach, które uznają za konieczne (pewne bodźce z naszego życia aktywują poszczególne części) Sposób, w jaki rozumiemy części określa to, jak się do nich odnosimy. Jeżeli widzimy je jedynie jako nabyte przekonania, czy przejściowe stany emocjonalne, to nie mamy żadnego powodu, żeby ich posłuchać i otworzyć na nie swoje serce. Jeżeli jednak uznamy, że są to autonomiczne osoby, łatwiej nam będzie wyjść im naprzeciw z ciekawością i współczuciem.

W podejściu SWR kładziemy nacisk na to, by zmienić stosunek do tego, co dzieje się w naszym wnętrzu, z podejścia, że coś mi przeszkadza i chcę się tego pozbyć, na podejście: „skoro czegoś doświadczam to ciekawi mnie to przeżycie”. Transformujemy uczucia nienawiści czy chęć pozbycia się jakiegoś doświadczenia – w ciekawość i współczucie. Przestajemy widzieć swoje przeżycia jako wrogów, których należy się pozbyć, a zaczynamy dostrzegać to, że są to nasze własne części, które o nas dbają, tak, jak potrafią i wykonują zadania dla dobra całego systemu. Jeżeli dowiemy się więcej o tych naszych częściach, to zobaczymy, jak ważne są te zadania, i jak dzięki nim, byliśmy i jesteśmy w stanie przetrwać jako całość. Gdy części poczują większą akceptację z naszej strony oraz mniejsze zagrożenie zaburzenia wewnętrznego porządku, którego pilnują, pozwalają sobie na transformację. Przestają być takie radykalne i reaktywne, co odbija się w naszym życiu większą równowagą i spokojem.

Co istotne to to, że nie możemy sobie narzucić nowego spojrzenia na siebie i zmusić siebie do zaciekawienia czy współczucia. To musi być prawdziwe i dzieje się wtedy, kiedy rzeczywiście uda nam się nawiązać relacje z częściami i wynegocjować z nimi więcej przestrzeni na nasze JA. Bo obok części, w naszym wnętrzu, istnieje coś, co nazywamy naszym prawdziwym JA. Czym w takim razie ono jest i jak je odróżnić od identyfikacji z częścią, która nas w jakimś momencie zalewa?

Części mają zawsze swoje zadania, które wykonują niestrudzenie dążąc do tego, co uważają za konieczne. Mają swoje poglądy i opinie na temat tego, co się powinno i jak. Są dość sztywne w tym, co robią. I tym właśnie odznaczają się od JA. JA jest siedzibą świadomości, która charakteryzuje się takimi jakościami jak: umiejętność patrzenia z różnych perspektyw, obecność, cierpliwość, ciekawość, współczucie, spokój, pewność siebie, odwaga, jasność-klarowność widzenia rzeczywistości, kreatywność, wytrwałość, poczucie humoru i poczucie połączenia. JA jest wewnętrzną instancją wyposażoną do tego, by być przywódcą naszej wewnętrznej rodziny, czyli wszystkich naszych części. JA uważa, że wszystkie części są mile widziane, bo są potrzebne i są NAMI. Jak mielibyśmy chcieć się ich pozbyć?

Każdy człowiek od urodzenia ma swoje JA, ale ze względu na różne przeżycia i okoliczności, może go zupełnie nie znać, a jedynie przenosić swoją identyfikację z jednej części na drugą, uważając ją za swoje Ja. Możemy to rozpoznać w odczuciu, że coś z nami jest nie tak, bo mamy takie różne, często sprzeczne uczucia i postawy. Nie możemy siebie zrozumieć, bo te skrajności uważamy za swoje Ja. Gdy poznajemy w trakcie terapii rzeczywiste JA, jest to niesamowite uczucie wolności i przestrzeni. Doświadczanie jakości, o których napisałam wyżej, to jakby odzyskanie mocy, sensu i radości życia. Czasem mamy takie spotkanie ze sobą w trakcie medytacji, modlitwy, czy pracy kreatywnej, gdy nie identyfikujemy się z niczym w sobie i potrafimy być jakby obok. To wspaniałe uczucie. Używając SWR pracujemy nad tym, by jak najwięcej energii JA było obecne w systemie i by części doświadczały przewodnictwa JA.

Dlaczego możemy mieć za mało dostępu do energii JA na co dzień? Gdy nastąpi jakaś sytuacja, która wyzwoli pojawienie się jakieś naszej części, bez naszej świadomości i przyzwolenia JA, emocje tej części zalewają nasz cały system. To są te chwile, kiedy wydaje nam się, że świat jest jednowymiarowy (czarny lu biały), to co przeżywamy nigdy się nie skończy i nie mamy na to wpływu. Dzieje się tak, ponieważ nasze JA zostaje tymczasowo przysłonięte przez uaktywnioną część i to do tego stopnia, że zapominamy, że w ogóle je mamy. Zaczynamy myśleć i postępować tak, jakby ta część była całością naszego ja, identyfikujemy się z nią. Tracąc dostęp do jakości JA, jaką jest umiejętność stawania z boku, nie możemy pomóc uaktywnionej części i doświadczamy po prostu skutków jej działania. Nie będzie się to podobać innym naszym częściom, które uaktywnią się w związku z tym i będą próbowały przywrócić równowagę do systemu. Możemy takie schematy powtarzać latami, bo części niełatwo rezygnują ze swoich utartych sposobów.

Pierwszym krokiem, w wypadku, gdy zalewają nas jakieś uczucia, jest właśnie uświadomienie sobie, że to co przeżywamy, jest doświadczeniem jednej z naszych części i że nasze JA (które jest czymś więcej niż częścią) może ją zobaczyć, wysłuchać i lepiej poznać. Prosimy tą części o odsunięcie się i zrobienie miejsca na JA i kontynuujemy budowanie z nią relacji.

Dzięki JA możemy mieć tzw, kontener na nasze przeżycia. Możemy je objąć, przyjąć i coś z nimi zrobić, żeby nasz wewnętrzny proces zadziewał się dalej. Proces skupiania się na części i poproszenia jej, żeby odsunęła się na bok możemy porównać do medytacji, w trakcie której oddzielamy się od swoich myśli, żeby je obserwować. Stajemy się po prostu ich świadkami zamiast identyfikować się z nimi.( Nie jestem swoimi myślami, nie jestem swoimi uczuciami) Różnica leży jednak w tym, że SWR uważa części za osoby i traktuje je podmiotowo. Gdy zobaczymy, że są kimś oddzielnym, że są naszymi podosobowościami, możemy poznać je bliżej, dowiedzieć się, jakie wykonują zadania, kiedy wzięły na swoje barki i przed czym nas chronią. Możemy też im pomóc, co właśnie dzieje się podczas terapii, żeby nie musiały być takie ekstremalne, ciężko pracujące i obciążone. Dzięki temu nasz system może działać lepiej i możemy mieć więcej tego, czego potrzebujemy. c.d.n.  

Dawcy i Biorcy a uzależnienie

Dawcy i Biorcy a uzależnienie

Zwykle zakładamy związki po to, aby realizować swoje potrzeby, zwłaszcza potrzebę więzi, wymiany emocjonalnej i miłości.

Ale co się staje, gdy ktoś od dzieciństwa nauczony jest przedkładać potrzeby innych ponad swoje własne?

Nie dorasta wtedy poznając i ucząc się siebie, tylko wręcz przeciwnie wypiera własne emocje, reakcje i obserwacje. Wszystko po to, żeby tylko nie okazać się egoistką/egoistą, czyli zasłużyć na miłość.

Podoba mi się takie stwierdzenie, że „współuzależnienie prowadzi do nasilającego się „nieistnienia””. Ponieważ człowiek nie dbając prawdziwie o siebie, rozwija fałszywe Ja, które ma za zadanie brać na siebie odpowiedzialność za zadowalanie innych i dbanie o ich szczęście.

Gdy pytasz taką osobę, co lubi, czym się interesują, co ją pochłania, nie umie odpowiedzieć. Skąd ma wiedzieć, jeżeli siebie nie zna…

Oczywiście dbając o innych taka osoba ma oczekiwanie wzajemności, czyli takiego samego postępowania.

Chce, żeby inni domyślali się czego potrzebuje i to jej dawali. Ale jak wiemy, w życiu dzieje się zwykle inaczej.

Tzw. ”dawcy” (czyli osoby, które chętnie dają i zwykle tylko o to dbają, by innym dogodzić) przyciągają w naturalny sposób do siebie „biorców” (czyli tych, którzy uważają, że im się to dbanie przez innych należy)

W naszej patriarchalnej kulturze „dawcami” są zwykle kobiety, a „biorcami” mężczyźni, zwłaszcza Ci, którzy w swojej niedojrzałości sięgają po używki i w rezultacie się uzależniają.

Jeżeli kobieta nauczona rezygnacji z siebie, tzw. matka-Polka trafi na partnera, który będzie wykorzystywał jej gotowość do dawania, to oboje stworzą związek, w którym będzie bardzo nierówny wkład własny.

Jedna osoba będzie dawać więcej niż druga i oboje będą to uważać za normę.

Kobiety-dawcy czerpią oczywiście korzyści z tego przeciążania się i zwykle powielają rolę swoich matek.

Społeczeństwo również wspiera tą nierówność wynosząc matkę-Polkę na piedestał i oczekując kontynuowania tej niesprawiedliwości. Nazywa się to wartościami konserwatywnymi.

Tylko czy kobiety żyjące w taki sposób, kontynuujące ten nierówny podział, zaniedbujące siebie i swoje potrzeby, nie rozwijające się, nie posiadające hobby, to kobiety szczęśliwe?

Jeżeli nie znasz siebie, jesteś zależna od innych, od ich widzi mi się.

Dadzą Ci to, czego potrzebujesz lub nie.

Jeżeli nie jesteś szczęśliwa, to czas, żeby o sobie pomyśleć…

Może to wzbudzać emocje, co napiszę, ale osoby żyjące w związkach z uzależnionymi współuczestniczą w destrukcji, która się wydarza w tych związkach, rodzinach.

Bliscy uzależnionego nieświadomie używają psychologicznych mechanizmów obronnych, tj: zaprzeczanie, minimalizowanie, usprawiedliwianie, do tego, żeby nie widzieć problemu lub jemu zaprzeczać. Przez to dają informację partnerowi, że problemu nie ma lub że jest tylko przejściowy.

Wstydzą się tego, co robi osoba uzależniona, próbują ją dyscyplinować i biorą na siebie kolejne odpowiedzialności, żeby rekompensować straty, wynikające z nieodpowiedzialności partnera.

Przystosowują się do sytuacji jak żaba, którą można ugotować, jeśli włoży się ją do wody i zacznie stopniowo podnosić temperaturę. Żaba nie wyskoczy, ponieważ granica jej tolerancji na ciepło przesuwa się stopniowo wraz z podnoszeniem się temperatury wody.

Tak samo dzieje się w rodzinie z uzależnieniem, czy przemocą.

Partner/ka osoby uzależnionej czy „przemocowej” burząc się początkowo na zachowania męża/żony stopniowo jednak przystosowuje się do nich. Zmienia swoje zachowania, bardziej się stara, czegoś unika, zadowala, ulega lub robi nic nie zmieniające awantury. Wszystko jednak po to, by wytrwać, by dać radę. Nazywamy to współuzależnieniem i chociaż nie jest to choroba, zwykle potrzebne jest psychologicznie leczenie lub przynajmniej wsparcie, by z tego wyjść.

Najważniejszą cechą rodziny w której występuje uzależnienie i współuzależnienie jest niesprawiedliwy rozkład odpowiedzialności. Partner os. uzależnionej bierze na siebie znacznie więcej, niż druga osoba, a i ten zakres odpowiedzialności zwiększa się z upływem czasu. Jedna osoba jest przeciążona, podczas gdy druga dostaje informację: „Jest ok. Poradzę sobie z tym, co na mnie zrzucasz. Możesz dalej, jestem silna”

Zastanów się, ile obowiązków związanych z funkcjonowaniem Twojego związku, rodziny należy do Ciebie, a ile do partnera?

Czy według Ciebie podział jest sprawiedliwy?

W jaki sposób usprawiedliwiasz przed sobą, czy innymi obecną sytuację domową?

Czy chcesz jakiejś zmiany i co robisz, żeby ona nastąpiła?

Jeżeli odpowiesz uczciwie na te pytania i stwierdzisz, że tak dłużej być nie może, poszukaj wsparcia. Przełam tabu, wyjdź z postawy samowystarczalności i wytrzymywania. Siła nie polega tylko na wytrzymywaniu, ale także na podejmowaniu zmian. Nie daj się ugotować. Sięgnij po wsparcie i pomoc.

Każdy człowiek w jakimś momencie swojego życia potrzebuje pomocy innych. Nie ma się czego wstydzić.

Układ uzależniony – współuzależniona jest jak układ naczyń połączonych. Zachowanie jednego wpływa na drugie i odwrotnie.

„On jest dobrym człowiekiem, dobrym fachowcem, kocha dzieci. Tylko, żeby nie pił/nie brał/tyle nie pracował/tak się nie denerwował/…(wstaw swoje). Wszystko by się ułożyło. Jak mu pomóc? Próbowałam już wielu metod, ale nic nie działa. Co jeszcze mogę zrobić?”

Takie zdania słyszę w swojej pracy bardzo często. Znamy takie osoby, które wytrzymują wiele w małżeństwie, związku, bo ciągle żyją nadzieją na zmianę. „Przecież bywają dobre okresy – mówią na swoje usprawiedliwienie. Czy można tak przekreślać wszystkie wspólne lata?”

To pytanie nie do mnie, ale do osoby zainteresowanej, do współuzależnionej. Jeżeli traktujemy alkoholika, agresora, czy pracoholika, jak niegrzeczne dziecko, które robi nam na złość, to możemy nadal trzymać się nadziei, że wszystko będzie dobrze, że on/a się opamięta, dojrzeje. Tak można spędzić całe życie czekając i znosząc coraz więcej. Nawet kilkadziesiąt lat. Znam wiele takich przypadków.

Oczywiście z czasem, gdy już się nie da wytrzymać, można uciec do rodziców.

Ale czy to coś daje? Przecież i tak się wraca… z kolejną nadzieją, bo on przeprosił i obiecał poprawę. I tak w kółko. Aby wytrzymać…

Uzależniony/agresor, gdy grunt pali mu się pod nogami, jest w stanie wszystko powiedzieć, żeby tylko nic się nie zmieniło, żeby nie musiał ponieść konsekwencji i poczuć, że naprawdę jest źle.

A osoba współuzależniona chętnie uwierzy, bo trudno jej zaakceptować, że uzależnienie to poważna sprawa i wymaga radykalnych kroków. Żadne kosmetyczne zmiany, niczego tak naprawdę nie spowodują, żadne obiecanki czy piękne słówka.

Dlatego łatwiej pocieszać się myślą, że to nic takiego, minie, tylko trzeba dać szansę, kolejną szansę. Ile tych szans wystarczy, żeby się obudzić i wreszcie powiedzieć nie?

Czy warto dawać szansę osobie uzależnionej i wierzyć, że sama się zmieni, bez terapii?

Każdy, kto zna temat, powie, że nie.

Bywają wyjątki, ale gdyby na nie nie czekać, można by było oszczędzić sobie wiele lat cierpienia.

Nie czekaj dłużej na cud i zobacz, że możesz zmienić swoje życie, jeżeli poszukasz wsparcia. Nawet słonia można zjeść, tylko po kawałku….

 

 

 

„Zadowalacz” innych – jak powstaje taki aspekt w nas i jak sobie radzić?

Na pewno znasz osoby, albo sam/a nią jesteś, których głównym założeniem w kontakcie z inną osobą jest spowodowanie, że ten drugi będzie zadowolony.

 Taka osoba odczuwać będzie satysfakcję i uważać się za wartościową, gdy sprawi, że ktoś drugi poczuje się dobrze.

Branie na siebie zadania, jakim jest uszczęśliwianie innych i działanie w kierunku zaspokajania ich potrzeb, jest jednak bardzo obciążające.

Czy możemy być autentyczni, korzystać z prawa do czucia się lub funkcjonowania gorzej, mniej sprawnie, potrzebowania czegoś od innych? Nie bardzo.

Albo precyzyjnie mówiąc będziemy tego oczekiwać, ale nie przyznamy się innym. Bo przecież moim zadaniem jest służyć innym a nie ich obciążać.

Gdy rodzice chwalą dziecko za spełnienie ich oczekiwań, dziecko uczy się, że jest ważne, wartościowe, gdy jest jakieś, tzn. takie, jakiego życzą sobie rodzice.

Tak np. dzieje się w rodzinie tzw. „alkoholowej”. Cała uwaga rodziny przeniesiona jest na osobę nadużywającą alkoholu i sprawiającą najwięcej problemów. Dla dzieci nie ma wtedy wystarczającej uwagi. Jest tylko oczekiwanie, że zrobią coś, co poprawi sytuację, albo przynajmniej jej nie pogorszy.

To oczekiwanie nie musi być wyartykułowane a i tak dziecko wie, co poprawi humor mamie czy tacie.

Nadmierna krytyka ze strony opiekunów może również motywować dziecko do starania się, by rodzicom zainponować, zasłużyć na ich pochwałę. Nie dzieje się to tylko w rodzinach tzw. „alkoholowych”, ale w takich, w których jest dużo emocjonalnej przemocy.

W tego typu rodzinach nie można jednak liczyć na pochwałę, bo sednem jest krytyka i okazywanie niezadowolenia.

Dziecko, a potem dorosły, nie potrafi już inaczej funkcjonować, jak tylko starać się co sił, żeby sprawić, że inni poczują się szczęśliwi. Bo ile można wytrzymać w sytuacji, gdy wydaje się, że ciągle jest tylko źle.

Jako pracownik taki „zadowalacz” może być bardzo ceniony: zawsze się wyrabia, bierze na siebie każdy zlecony obowiązek, nigdy nie odmawia. Jednak z czasem przynosi to dla niego negatywne efekty w postaci, wypalenia zawodowego, epizodów depresji, czy po prostu poczucia braku satysfakcji z życia. Wtedy firma stara się go zastąpić a on zostaje z niczym.

Wiele z tych osób to klasyczne DDA (dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych – alkoholowych) biorące na się więcej niż są w stanie unieść. W końcu właśnie tego nauczyły się w dzieciństwie.

Osoby współuzależnione i DDA dziedziczą również system przekonań, który bardzo łatwo trzyma je w szponach zadowalania innych. Bo przecież „dbanie o siebie to przejaw egoizmu”. Proszenie o pomoc to przyznawanie się, że coś jest nie tak, a wiadomo, że „brudy pierze się w domu” i to po prostu byłby kolejny wstyd. Ważne jest również przekonanie, że „musze dać radę” . Ale robię to jako przymus, bo nie umiem dbać o siebie i mierzyć siły na zamiary.

Opór w dbaniu o siebie bierze się z doświadczeń bycia zaniedbanym emocjonalnie przez rodziców w dzieciństwie. Dziecko, które nie dostaje zaspokojenia potrzeb w wystarczającym stopniu, musi szukać sposobów, by przetrwać. Stąd wynika m. in. przesadna chęć dbania o innych. I chodzi też o to, żeby nie być takim jak Matka, czy ojciec.

Jak osłabić przymus bycia „zadowalaczem” innych osób?

Po pierwsze uświadom sobie, że „zadowalacz” to jest tylko jeden aspekt Ciebie.

Każdy z nas ma wiele aspektów, takich jakby części, które zachowują się w określony sposób, posiadają własny system przekonań, określone wzorce zachowań i reakcji oraz wykonują określone zadania, żeby służyć całości Ciebie.

Jeżeli popatrzysz w taki sposób na siebie zrozumiesz, że czasami zachowujesz się w pewien sposób, np. jesteś racjonalna/racjonalny, a innym razem porywają Cię emocje i zachowujesz się zupełnie inaczej. To tak, jakby rządziła wtedy Tobą inna osobowość. I to nazywam określoną Częścią lub Aspektem (w przeciwieństwie do Całości Ciebie).

„Zadowalacz” to część Ciebie, która kiedyś powstała w odpowiedzi na to, co Cię spotkało w życiu. Ten aspekt miał za zadanie pomóc Ci w jakiejś trudnej sytuacji. A jak już powstał, zaczął pomagać w sytuacjach podobnych do tego pierwowzoru. Zaczął żyć własnym życiem bez Twojej świadomej kontroli.

Zatem spróbuj teraz zatrzymać się na tej części, którą nazywam „Zadowalaczem” i ją sobie wyobraź.

To taka część Ciebie, której bardzo zależy na tym, by inni, z którymi przebywasz, byli szczęśliwi i Cię lubili, nieprawdaż?

Może ciekawi Cię dlaczego jej na tym tak zależy?

Żebyś odpowiedział/a sobie na to i inne pytania zatrzymaj się na chwilę i pooddychaj.

Uspokój umysł.

Postaraj się wyodrębnić z siebie tę część, jakby była rzeczywiście kimś oddzielnym, oddzielną osobą. Daj sobie na to tyle czasu, ile potrzebujesz…

Popatrz na nią z boku:

-kim ona jest?

– jak wygląda?

– jak przejawia się w Twoim ciele, jak jej doświadczasz?

(…)

Daj jej znać, że jesteś jej świadoma/świadomy.

Przywitaj się z nią, jakby była nowo poznaną osobą: „Hej, widzę Cię i chętnie Cię poznam bliżej” .

Wzbudź w sobie ciekawość i otwartość. Odsuń wszelkie wątpliwości czy niechęć.

Czy już widzisz ją wyraźnie?

Czy też po prostu masz świadomość, że ona jest?

A ona, czy wie, że Ty jesteś obok, że na nią patrzysz? Że jesteś dorosła/dorosły? Że ją przyjmujesz?

Jeżeli tak, to teraz delikatnie zadaj jej pytanie i posłuchaj odpowiedzi, która nadejdzie:

-Co by się stało, gdybyś przestała mi pomagać?

-Przed czym mnie chronisz lub co mi dajesz?

(…)

Przez chwile pobądź w ciszy i otwórz się na odpowiedź. (możesz wracać do powyższych pytań i nasłuchiwać odpowiedzi przez pewien czas)

(…)

Podziękuj Części za odpowiedzi, których udzieliła. Sprawdź też co przeżywasz w związku z tym i daj jej znać, co Ty na to, co usłyszałaś/usłyszałeś.

Może pojawia Ci się refleksja, że ta część naprawdę ciężko pracuje, żeby Cię chronić. Może nawet poczułaś/poczułeś do niej wdzięczność?

Wyślij jej to, czego doświadczasz.

To jest pierwszy i najważniejszy krok jaki możesz zrobić. Budujesz świadomość tej części Ciebie po to, żeby uzyskać do niej  potrzebny Ci dystans, dystans życzliwości.

Od tej pory zauważaj w swoim życiu momenty, kiedy „Zadowalacz” wkracza do akcji i przejmuje władzę nad Tobą. Witaj się z nim wtedy wewnętrznie i dawaj mu znak, że go widzisz. To naprawdę dużo.

Jeżeli nawiążesz z nim głębszą relację, z czasem będziesz mogła/mógł poprosić go o odsunięcie się i zrobienie miejsca na Twoją autentyczną reakcję.

Jeżeli nadal będzie to trudne, może to znaczyć, że „Zadowalacz” potrzebuje więcej pracy nad odciążeniem go od jego nadmiernych zadań.

Możesz nad tym popracować korzystając z pomocy terapeuty zajmującego się SWR (IFS) czyli Systemem Wewnętrznej Rodziny.

Oferuję Ci również moje wsparcie w tej kwestii, żebyś mogła/mógł lepiej zarządzać swoimi aspektami. Pierwszy najważniejszy krok masz już za sobą.