Dawcy i Biorcy a uzależnienie
Dawcy i Biorcy a uzależnienie

Zwykle zakładamy związki po to, aby realizować swoje potrzeby, zwłaszcza potrzebę więzi, wymiany emocjonalnej i miłości.
Ale co się staje, gdy ktoś od dzieciństwa nauczony jest przedkładać potrzeby innych ponad swoje własne?
Nie dorasta wtedy poznając i ucząc się siebie, tylko wręcz przeciwnie wypiera własne emocje, reakcje i obserwacje. Wszystko po to, żeby tylko nie okazać się egoistką/egoistą, czyli zasłużyć na miłość.
Podoba mi się takie stwierdzenie, że „współuzależnienie prowadzi do nasilającego się „nieistnienia””. Ponieważ człowiek nie dbając prawdziwie o siebie, rozwija fałszywe Ja, które ma za zadanie brać na siebie odpowiedzialność za zadowalanie innych i dbanie o ich szczęście.
Gdy pytasz taką osobę, co lubi, czym się interesują, co ją pochłania, nie umie odpowiedzieć. Skąd ma wiedzieć, jeżeli siebie nie zna…
Oczywiście dbając o innych taka osoba ma oczekiwanie wzajemności, czyli takiego samego postępowania.
Chce, żeby inni domyślali się czego potrzebuje i to jej dawali. Ale jak wiemy, w życiu dzieje się zwykle inaczej.
Tzw. ”dawcy” (czyli osoby, które chętnie dają i zwykle tylko o to dbają, by innym dogodzić) przyciągają w naturalny sposób do siebie „biorców” (czyli tych, którzy uważają, że im się to dbanie przez innych należy)
W naszej patriarchalnej kulturze „dawcami” są zwykle kobiety, a „biorcami” mężczyźni, zwłaszcza Ci, którzy w swojej niedojrzałości sięgają po używki i w rezultacie się uzależniają.
Jeżeli kobieta nauczona rezygnacji z siebie, tzw. matka-Polka trafi na partnera, który będzie wykorzystywał jej gotowość do dawania, to oboje stworzą związek, w którym będzie bardzo nierówny wkład własny.
Jedna osoba będzie dawać więcej niż druga i oboje będą to uważać za normę.
Kobiety-dawcy czerpią oczywiście korzyści z tego przeciążania się i zwykle powielają rolę swoich matek.
Społeczeństwo również wspiera tą nierówność wynosząc matkę-Polkę na piedestał i oczekując kontynuowania tej niesprawiedliwości. Nazywa się to wartościami konserwatywnymi.
Tylko czy kobiety żyjące w taki sposób, kontynuujące ten nierówny podział, zaniedbujące siebie i swoje potrzeby, nie rozwijające się, nie posiadające hobby, to kobiety szczęśliwe?
Jeżeli nie znasz siebie, jesteś zależna od innych, od ich widzi mi się.
Dadzą Ci to, czego potrzebujesz lub nie.
Jeżeli nie jesteś szczęśliwa, to czas, żeby o sobie pomyśleć…
Może to wzbudzać emocje, co napiszę, ale osoby żyjące w związkach z uzależnionymi współuczestniczą w destrukcji, która się wydarza w tych związkach, rodzinach.
Bliscy uzależnionego nieświadomie używają psychologicznych mechanizmów obronnych, tj: zaprzeczanie, minimalizowanie, usprawiedliwianie, do tego, żeby nie widzieć problemu lub jemu zaprzeczać. Przez to dają informację partnerowi, że problemu nie ma lub że jest tylko przejściowy.
Wstydzą się tego, co robi osoba uzależniona, próbują ją dyscyplinować i biorą na siebie kolejne odpowiedzialności, żeby rekompensować straty, wynikające z nieodpowiedzialności partnera.
Przystosowują się do sytuacji jak żaba, którą można ugotować, jeśli włoży się ją do wody i zacznie stopniowo podnosić temperaturę. Żaba nie wyskoczy, ponieważ granica jej tolerancji na ciepło przesuwa się stopniowo wraz z podnoszeniem się temperatury wody.
Tak samo dzieje się w rodzinie z uzależnieniem, czy przemocą.
Partner/ka osoby uzależnionej czy „przemocowej” burząc się początkowo na zachowania męża/żony stopniowo jednak przystosowuje się do nich. Zmienia swoje zachowania, bardziej się stara, czegoś unika, zadowala, ulega lub robi nic nie zmieniające awantury. Wszystko jednak po to, by wytrwać, by dać radę. Nazywamy to współuzależnieniem i chociaż nie jest to choroba, zwykle potrzebne jest psychologicznie leczenie lub przynajmniej wsparcie, by z tego wyjść.
Najważniejszą cechą rodziny w której występuje uzależnienie i współuzależnienie jest niesprawiedliwy rozkład odpowiedzialności. Partner os. uzależnionej bierze na siebie znacznie więcej, niż druga osoba, a i ten zakres odpowiedzialności zwiększa się z upływem czasu. Jedna osoba jest przeciążona, podczas gdy druga dostaje informację: „Jest ok. Poradzę sobie z tym, co na mnie zrzucasz. Możesz dalej, jestem silna”
Zastanów się, ile obowiązków związanych z funkcjonowaniem Twojego związku, rodziny należy do Ciebie, a ile do partnera?
Czy według Ciebie podział jest sprawiedliwy?
W jaki sposób usprawiedliwiasz przed sobą, czy innymi obecną sytuację domową?
Czy chcesz jakiejś zmiany i co robisz, żeby ona nastąpiła?
Jeżeli odpowiesz uczciwie na te pytania i stwierdzisz, że tak dłużej być nie może, poszukaj wsparcia. Przełam tabu, wyjdź z postawy samowystarczalności i wytrzymywania. Siła nie polega tylko na wytrzymywaniu, ale także na podejmowaniu zmian. Nie daj się ugotować. Sięgnij po wsparcie i pomoc.
Każdy człowiek w jakimś momencie swojego życia potrzebuje pomocy innych. Nie ma się czego wstydzić.
Układ uzależniony – współuzależniona jest jak układ naczyń połączonych. Zachowanie jednego wpływa na drugie i odwrotnie.
„On jest dobrym człowiekiem, dobrym fachowcem, kocha dzieci. Tylko, żeby nie pił/nie brał/tyle nie pracował/tak się nie denerwował/…(wstaw swoje). Wszystko by się ułożyło. Jak mu pomóc? Próbowałam już wielu metod, ale nic nie działa. Co jeszcze mogę zrobić?”
Takie zdania słyszę w swojej pracy bardzo często. Znamy takie osoby, które wytrzymują wiele w małżeństwie, związku, bo ciągle żyją nadzieją na zmianę. „Przecież bywają dobre okresy – mówią na swoje usprawiedliwienie. Czy można tak przekreślać wszystkie wspólne lata?”
To pytanie nie do mnie, ale do osoby zainteresowanej, do współuzależnionej. Jeżeli traktujemy alkoholika, agresora, czy pracoholika, jak niegrzeczne dziecko, które robi nam na złość, to możemy nadal trzymać się nadziei, że wszystko będzie dobrze, że on/a się opamięta, dojrzeje. Tak można spędzić całe życie czekając i znosząc coraz więcej. Nawet kilkadziesiąt lat. Znam wiele takich przypadków.
Oczywiście z czasem, gdy już się nie da wytrzymać, można uciec do rodziców.
Ale czy to coś daje? Przecież i tak się wraca… z kolejną nadzieją, bo on przeprosił i obiecał poprawę. I tak w kółko. Aby wytrzymać…
Uzależniony/agresor, gdy grunt pali mu się pod nogami, jest w stanie wszystko powiedzieć, żeby tylko nic się nie zmieniło, żeby nie musiał ponieść konsekwencji i poczuć, że naprawdę jest źle.
A osoba współuzależniona chętnie uwierzy, bo trudno jej zaakceptować, że uzależnienie to poważna sprawa i wymaga radykalnych kroków. Żadne kosmetyczne zmiany, niczego tak naprawdę nie spowodują, żadne obiecanki czy piękne słówka.
Dlatego łatwiej pocieszać się myślą, że to nic takiego, minie, tylko trzeba dać szansę, kolejną szansę. Ile tych szans wystarczy, żeby się obudzić i wreszcie powiedzieć nie?
Czy warto dawać szansę osobie uzależnionej i wierzyć, że sama się zmieni, bez terapii?
Każdy, kto zna temat, powie, że nie.
Bywają wyjątki, ale gdyby na nie nie czekać, można by było oszczędzić sobie wiele lat cierpienia.
Nie czekaj dłużej na cud i zobacz, że możesz zmienić swoje życie, jeżeli poszukasz wsparcia. Nawet słonia można zjeść, tylko po kawałku….